"TKACZE" Gerharta Hauptmanna /Akt piąty - fragmenty/
W 1892 r. Gerhart Hauptmann, trzydziestoletni wówczas dramaturg i powieściopisarz niemiecki, wydaje dramat w pięciu aktach pt. "Tkacze". Dramat ten pisał autor częściowo w Bielawie, chcąc lepiej wczuć się w atmosferę i sytuacje buntu tkaczy pieszyckich i bielawskich z czerwca 1844 r. We wstępie do utworu w takich słowach maluje warunki życiowe ówczesnych tkaczy:
Większość tkaczy podobna jest do ludzi postawionych przed sądem, oczekujących w dręczącym napięciu na wyrok życia i śmierci. Twarze ich przygnębione jak U żebraków, którzy krocząc od upokorzenia do upokorzenia - czują, że są zaledwie tolerowani i dlatego kulą się, aby stać się o ile możliwości najmniejszymi. W rysach utrwaliły się ślady wielu rozpaczliwych myśli. Mężczyźni bardzo są do siebie podobni, na pół skarlali, w większości o płaskiej piersi, kaszlący i wynędzniali, o brudnoszarej barwie twarzy - ludzie krosien, którym kolana powykrzywiały się od siedzącego trybu życia. Żony tkaczy zniszczone, zaszczute, wycieńczone, w potarganych łachach, prezentują się gorzej od mężczyzn, którzy na zewnątrz przynajmniej mają w sobie jakąś żałosną godność...
Akcja dramatu rozgrywa się w Potoczku, w Górach Sowich, w Pieszycach i Bielawie. Poznajemy tam całą galerię wyraziście zarysowanych postaci: tkaczy, fabrykantów, urzędników fabrykanckich, ludzi młodych i starych, o różnych temperamentach i poglądach, wciągniętych w coraz bardziej potęgujący się wir zdarzeń. Ostatni akt dramatu - atak na fabrykę Dytrycha /Dieriga/: - krzyki i przekleństwa tłumu, dźwięki dzwonów kościelnych, pieśń "Krwawy sąd" śpiewana przez tkaczy, salwy karabinowe - wszystko to razem tworzy obraz o niezwykłej sile ekspresji.
Do dziś utwór G. Hauptmanna uchodzi za wzór nowoczesnego dramatu społecznego o niezwykłej sile wyrazu i sugestywności opisywanych scen. xxxxx /Z dala dochodzi dźwięk dzwonów/
Chirurg Schmidt: Słuchajcie - w Dzierżoniowie biją na alarm! Półtora tysiąca luda! Koniec świata! Niesłychane! StaryHilse: Czy naprawdę idą wszyscy tu, do Bielawy? Chirurg Schmidt: Ależ tak. oczywiście, przejeżdżałem przecież. Przez sam środek tego tłumu. Człapią jeden za drugim jak czarna rozpacz i śpiewają coś takiego, od czego dosłownie przewraca się w żołądku, niedobrze się robi! Nie chciałbym być w skórze fabrykanta...
/Z dala dochodzi śpiew/
Słuchajcie! Za pięć minut będą już tutaj. Nie róbcie głupstw. Za nimi maszeruje wojsko. Miejcie rozum! Ci z Pieszyc stracili go już zupełnie.
/Słychać bliskie bicie dzwonów/
O nieba, teraz i nasze dzwony zaczynają walić, chyba wszyscy już powariowali!
Gottiieb: Widziałem ich, widziałem ich! Zaraz tu będą! Już tu są, już tu są! Mają drągi, motyki, widły. Stanęli koło Dytrycha i wrzeszczą, że aż strach. Zdaje mi się, że wypłacą im pieniądze. O Jezu, co to się jeszcze zdarzy u nas? Tyle luda, tyle luda! Jak tak wszyscy wezmą rozbieg, jak się poderwą - źle będzie z fabrykantami!...
Głosy domowników: O Jezu, Jezu, idą! Całe mrowie! - Skąd się wzięło tylu tkaczy? - Spójrz na tę ogromną żerdź na przedzie! - Ach, ach, coraz więcej ich się sypie!
Homig /wchodzi/: Ale mamy teatr, co? Tego nie ogląda się codziennie. Idźcie do Dytrycha. Tam się spisali nie byle jak. Już on nie ma ani domu, ani fabryki, ani piwnicy z winami, po prostu nic! Z butelek trąbią... nie mają nawet czasu korków wyciągać! Raz, dwa obtłukują szyjki, czy sobie tam przy tym gębę kaleczą, czy nie. Niektórzy latają i krwawią jak wieprze. - Teraz zabiorą się do drugiego Dytrycha...
Głosy domowników: A to co? - Kamień wpadł przez okno. - Teraz to dopiero stary Dytrych się przeląkł. - Wywiesił tablicę! - Co tam jest napisane? - "Zadowolimy was wszystkich!" – zadowolimy was wszystkich!
Homig: Mógł sobie z tym dać spokój. Niewiele mu to już pomoże. Tkaczom chodzi o fabryki! Usunąć chcą warsztaty mechaniczne. Przez te maszyny upadło rzemiosło, każdy ślepy to widzi... Nie powstrzyma tkaczy żaden landrat, ani żaden komisarz - ani tym bardziej żadna tablica!
Głosy domowników: Ludzie, ludzie, tyle narodu! - Czego oni tutaj chcą? - Idą do nas! Idą do nas! - Wyciągaj ą tkaczy z domów!...
/Wpada do domu grupa powstańców brudnych, zakurzonych, o twarzach zaczerwienionych od wódki i wysiłku, dzikich, rozgorączkowanych, obdartych. Rozbiegają się po izbach. Do izby Starego Hilsego wchodzi Backer i kilku młodych tkaczy, uzbrojonych w drągi i pałki./
Backer: Ojcze Hilse, rzućcie to wszystko! Niech siedzi na ławie ten, kto ma ochotę. Wy nie potrzebujecie już harować na swoją krzywdę. My się o to postaramy. - Nie będziecie się już nigdy więcej kładli do łóżka z pustym żołądkiem. - Tkacz będzie miał znów porządny dach nad głową i koszulę na grzbiecie. Stary Hilse: Gdzie to was diabeł prowadzi z drągami i siekierami? Backer: Rozbijemy je na grzbiecie Dytrycha! Rozżarzymy je i wsadzimy fabrykantowi do gardła, żeby przynajmniej raz poczuł, jak pali głód! - Chodźcie z nami, ojcze Hilse, my nikomu nie darujemy! - Dla nas także nikt nie miał litości. Teraz sami sobie stworzymy prawa. Stary Hilse: Zostaw mnie w spokoju... Jager /Staje w drzwiach, uzbrojony w starą szablę kawaleryjską/; No, zrobiliśmy kilka pięknych ataków! Backer: Nauczyliśmy się tego bardzo dobrze. Raz, dwa, trzy i już jesteśmy w domu Dytrycha. A potem jak w ogień! Wszystko grzmi i drży! Młody tkacz: Pójdziemy do Dzierżoniowa i podpalimy domy bogaczy. Jager: To by ci jeszcze podziękowali! Dostaliby kupę pieniędzy z ubezpieczenia. Backer: Stąd ruszamy do Świebodzic, do fabryki Tromtera. Jager: Trzeba się będzie dobrać do urzędników. Czytałem, że cale zło pochodzi od biurokratów. Młody tkacz: Apotem zaraz pociągniemy do Wrocławia. Jest nas przecież coraz więcej!... Jager: Chcemy żyć, nic poza tym! Dlatego musimy odciąć postronek, na którym wisimy. Backer: Lepiej zginąć niż raz jeszcze zaczynać takie życie od nowa. Głosy /przez okno/: Wojsko idzie! Uważajcie! /Wszyscy milkną. Z dala słychać słabe werble i piszczałki/. Jager: Kto tu się boi tych kilku lichych pikielhaub? Ja będę wami dowodził! Byłem przy wojsku. Znam się na tym. Backer: Bądźcie zdrowi, ojcze Hilse. /Odchodzi z tkaczami/ Stary Baumert /do Hilsego/: Backer ma rację, jak się nawet skończy na kajdankach i powrozach - zawsze lepiej w więzieniu niż w domu. Tam przynajmniej człowiek ma zapewnione żarcie, nie przymiera głodem. Nie miałem ochoty iść z nimi. Ale widzisz - człowiek musi przynajmniej raz zaczerpnąć tchu. Bądź zdrów, idę z nimi. Gdyby się coś stało, pomódl się za mnie...
/Słychać salwę karabinową/
Matka Hilse: O Jezu Chryste, gdzieś zagrzmiało? Stary Hilse: /modli się z ręką na piersi/: O Boże miłosierny w niebiosach, weź w swoją opiekę biednych tkaczy, weź w swą opiekę braci moich... /po chwili/: Teraz płynie krew... Milcia: Dziadziu, dziadziu, strzelali z karabinów. Kilku upadło. Jeden to się ciągle kręcił w kółko, ciągle w kółko. A inny to robił tak jak wróbel, jak się mu urwie głowę. Ach, ach, a tyle się krwi polało. Tkaczka: Kilku zabili na miejscu.
/Czterech mężczyzn niesie rannego. Słychać głos: - "No, ten się już doczekał fajerantu. Dostał w ucho." Na dworze odzywa się nagle głośne: "Hura, hurra!"/
Głosy w domu: Skąd oni biorą te kamienie? Ale tłuką! - To z szosy! - Mają żołnierze za swoje. -Kamienie lecąjak grad! - Znowu żołnierze nabijają broń! - Zaraz znów dadzą salwę! - Ojcze Hilse, odejdźcie od okna! Stary Hilse: Nie odejdę! Choćby wszyscy poszaleli! Tutaj przy krośnie posadził mnie mój Ojciec niebieski. Tu zostaniemy i spełnimy naszą powinność, choćby się cały świat miał zawalić.
/Zaczyna tkać. Słychać huk salwy. Trafiony śmiertelnie kulą Stary Hilse prostuje się i pada na krosna. Bez przerwy rozbrzmiewa "Hurra!". Nagle do izby wpada zdyszana Milcia./
Milcia: Dziadziu, dziadziu, wyganiają żołnierzy ze wsi, wzięli pałac Dytrycha, zrobią z nim to samo co z Drajsygierem w Pieszycach! Dziadziu? /ogarniają nagły lęk, staje się uważna, zbliża palec do ust, zbliża się ostrożnie do zabitego/ Dziadziu! Matka Hilse: No, stary, rusz się, powiedz jakieś słowo, przecież człowieka naprawdę strach oblatuje.
/Kurtyna spada. Słychać pieśń tkaczy./ |