50. urodziny „złodzieja czereśni”
Bogusława Michalska: Pięćdziesiąt lat to dużo dla poety czy mało?
Adam Lizakowski: Zdecydowana większość poetów nawet do tego wieku nie dożywała, a jeśli nawet to ich twórczość kończyła się przed 30 rokiem życia. Średnia wieku Noblisty to prawie siedemdziesiątka. Dla mnie osobiście pięćdziesiątka to dopiero początek przygód z poezją i życiem.
B.M. Ponad 20 lat temu w „Złodziejach czereśni” pisałeś: Milionowe nakłady, poetyckie sukcesy, zdjęcia na okładkach gazet, najpiękniejsze kobiety, sława, pieniądze, marzenia o dalekiej ciepłej Kaliforni. Co udało ci się z tego zrealizować?
A.L. Mieszkałem w San Francisco, najpiękniejszym mieście świata ponad dziewięć lat. Dużo podróżowałem po Kalifornii od San Diego aż po granicę ze stanem Washington, poznałem w miarę dobrze Zachodnie Wybrzeże Ameryki. W San Francisco poznałem osobiście najważniejszych poetów XX w .Ameryki: Allena Ginsberga, Lawrence Ferlinghetti -założyciela jednej z najsławniejszych księgarń świata City Lights Bookstore. W pomieszczeniach tej księgarni czytali swe utwory prawie wszyscy amerykańscy poeci, pisarze, o których dzisiaj Ameryka się uczy w szkołach m.in.: Jack Kerouac, Neal Cassady, Kenneth Rexroth, Kenneth Patchen, Denise Levertov. Moje oczy dużo widziały, oglądały to co dla mnie bardzo ważne. A to co ponad 20 lat temu pisałem, to była jawna prowokacja losu, wciąż czekam na spełnienie, mam dużo życia przed sobą, wierzę, że wiele z tych „planowanych naiwnych marzeń” będzie zrealizowanych.
B.M. Prosto z Wiednia z obozu dla uchodźców z azylem politycznym w kieszeni poleciałeś w roku 1982 do San Francisco. Generał Jaruzelski „dopomógł” wprowadzeniem stanu wojennego.
A.L. Tak. Wprowadzając stan wojenny generał „dopomógł” setkom tysięcy młodych ludzi w decyzji emigracji. To on otworzył dla nas granice wielu państw, dla mnie Stanów Zjednoczonych (Kalifornii, San Francisco).
B.M. Będąc tam musiałeś poznać Czesława Miłosza.
A. L. Faktycznie musiałem go poznać, to był jeden z punktów mojego planu jeszcze zanim wyjechałem z Pieszyc tej malutkiej miejscowości na Dolnym Śląsku.
B.M. Poznałeś Poetę gdy studiowałeś w Berkeley, czy jeszcze wcześniej?
A.L. Poznałem Go dwa lata wcześniej podczas z jednego z wieczorów poezji w San Francisco, w ten sam wieczór poznałem też Josifa Brodskiego, było to międzynarodowe spotkanie poetyckie zorganizowane przez Amnesty International.
B.M. Podejrzewam, że San Francisco zrobiło na tobie wielkie wrażenie, tym bardziej, że trafiłeś do najbardziej poetyckiego miasta świata. Tam się narodziłeś jako poeta emigracyjny.
A.L. Nie tylko San Francisco, ale i Kalifornia potrafi zrobić wrażenie i to nie tylko na ubogim emigrancie z Polski. Czegoś takiego nie ma na całym świecie i faktycznie jest to wspaniałe miejsce na ponowne narodziny, nie tyko poetyckie. Z czasem w San Francisco, czułem się tak jak u siebie w Pieszycach. Dużo o tym piszę w tomiku pt. „Złodzieje czereśni”, który właśnie powstał w San Francisco.
B.M. Jakim człowiekiem był Czesław Miłosz, tak prywatnie? Wielu czytelników jego poezji wciąż zadaje sobie te pytanie? Wiele osób to bardzo ciekawi, dla wielu był niedostępny i wyniosły.
A.L. Był wspaniałym człowiekiem, tak samo jak jego poezja, a dla mnie osobiście kimś wyjątkowym, takim wcieleniem bóstwa, przed którym zawsze miałem i mam wielki respekt i szacunek.
B.M. Opowiedz, więc coś więcej o swoim „bóstwie”.
A.L. Poproszę o inny zestaw pytań.
B.M. Adriana Szymańska pisała w recenzji o twoich wierszach w „Przeglądzie Powszechnym” /1993/: „Lizakowski jest być może pierwszym z prawdziwego zdarzenia polskim poetą imigracyjnym. Taka była m.in. motywacja komisji kwalifikacyjnej wnioskującej niedawno o przyjęcie poety do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich….On po prostu pozwala się wchłaniać Ameryce, sam wchłaniając w siebie jej rozległe pejzaże i jej frustrującą, poddaną kultowi dolara osobowość”. Lubisz Amerykę, a może nawet ją kochasz, dużo w twojej twórczości jest o Ameryce.
A.L. Bardzo podoba mi się Ameryka, chociaż wiele moich wierszy temu zaprzecza, bo przecież Ameryka to nie tylko miłość do dolara, ale także poniewierka, upodlenie, wyrzeczenie samego siebie, zdrada samego siebie, dla wielu nawet zgoda na dobrowolne niewolnictwo poprzez ciężką pracę, za niskie stawki, nie raz wręcz głodowe, bez weekendów, wakacji, odpoczynku, itd. Dlatego dużo piszę o Ameryce z punktu emigranta, który zaczynał swoje życiu tutaj od zera. Piszę o naszych rodakach, nie zawsze w takim świetle, jakby oni chcieli to widzieć, ale zawsze piszę uczciwie i obiektywnie.
B.M. Lubisz Amerykę, ale chciałbyś, aby była bardziej matką niż macochą, a czy lubisz Polonię?
A. L. Lubię Polonię, chociaż w mojej twórczości nie ma żadnego zachwytu nad Polonią, natomiast wytykam jej według mnie jej wady i przywary, intelektualne lenistwo, brak zrozumienia znaczenia kultury tutaj tworzonej. Uważam, że każdy to może robić i mieć własne zdanie na temat Polonii, tym bardziej, że jestem jej członkiem od ponad 25 lat.
B.M . To co uważasz się za nauczyciela, wychowawcę Polonii, albo takiego policjanta, co to wszystkim mówi co mają robić. Czy czasem nie pragniesz przypisać sobie więcej niż możesz, gdy jest mowa o Polonii? Czy to nie ambicja bycia jej „jedynym głosem” nie wysuwa się na pierwsze miejsce w twojej twórczości? Wiesz, że nikt nie lubi gdy się go krytykuje, wytyka palcem.
A.L. Wcale tak nie myślę i nigdy nie było i nie jest moim celem być poetyckim wychowawcą, nauczycielem, kronikarzem Polonii amerykańskiej. Jestem polskim poetą. Piszę o tym co mnie inspiruje, i powiem więcej, nie lubię gdy ktoś przedstawia mnie mówiąc: to nasz polonijny poeta, albo coś w tym rodzaju. Moją ambicją, moimi marzeniem jest być poetą bezinteresownym w tym co robię, być ponad tym o czym piszę.
B.M. Być poetą, to często znaczy mieć też ambicje, czuć się lepszym niż inni.
A.L. Jak wiesz poeci należą do świata w którym ambicje odrywają wielką rolę, do tego dochodzą marzenia, pragnienie sukcesu, chęć zwrócenia na siebie uwagi, itd... Zdaję sobie z tego sprawę dlatego przede wszystkim poszukuję prawdy o tym kim jestem, jacy my Polacy jesteśmy, co znaczy być Polakiem, patriotą poza granicami Polski, o tym jest moja poezja, moja twórczość, tak mi się wydaje, niczego sobie nie przypisuję.
B.M. Masz dużą świadomość, bycia emigrantem, emigracja to twoja pasja, szczególnie widać to w tomie pt. „Chicago miasto nadziei”, w listach poetyckich do Pieszyc, niewielu polskich poetów drugiej połowy XX w., tak dobitnie o tym pisze, czy nie ma masz poczucia odsłaniania się osobom obcym?
A.L. W mojej twórczości nie ma ekshibicjonizmu, piszę jak emigrant, bo nim jestem, ani Miłosz, ani Zagajewski czy Barańczak w tym znaczeniu jak ja jestem nie byli emigrantami. Oni przybyli do Ameryki na zaproszenie szacownych instytucji, na gotowe, oni nie szukali pracy, stołu, łyżki, koca, poduszki pod głowę, itd. Są jeszcze poeci z londyńskich kontynentów, jest ś.p. poeta z Kanady W. Iwaniuk, który według mnie najwięcej mówił w swojej twórczości o emigracji. Dodałbym jeszcze ś.p. K. Wierzyńskiego, ś.p. J. Łobodowskiego z Hiszpanii, inni bardzo tęsknili za Polską, utrata Polski, tęsknota za nią była siłą napędową ich twórczości.
Niestety bardzo mało wiem o rówieśnikach poetach polskiego pochodzenia mieszkających i tworzących w Nowym Jorku czy Los Angeles, nie mówiąc już o Kanadzie. Nie wiem o czym oni piszą, co ich interesuje, nie ma też jakiegoś wiarygodnego źródła na które można byłoby się powołać, aby być obiektywnym. Ja chcę ze swojego „garba emigracji”, uczynić siłę tak jak to doradzał Gombrowicz, aby ze swoich słabości robić siłę.
B.M. Czy to jest dobra recepta na przetrwanie przez następne pięćdziesiąt lat?
A. L. Nie wiem czy na następne pięćdziesiąt lat, ale jest to dobra recepta na przetrwanie, na tworzenie i przynajmniej na staranie się by być sobą. W moim przypadku trwać to znaczy tworzyć.
B.M. Jest grudzień 2006r. za kilkanaście dni kończysz pięćdziesiąt lat, dwudziesty szósty rok na emigracji, powiedź tak szczerze, co najbardziej przez ten czas ci się najlepiej udało, powiodło, i co było twoją największą porażką?
A.L. Pięćdziesiąt lat to kawałek czasu, dwadzieścia pięć lat poza ojczyzną, i to te najpiękniejsze lata w życiu człowieka, to też kawałek czasu, nie wiem, czy potrafię, ot tak ci odpowiedzieć. Wiem, że stąpam twardo po ziemi. Jestem na tyle świadom tego, co robię, że nikt nie może mnie do niczego zmusić, ale aby odpowiedzieć musiałbym się chwilę zastanowić.
B.M. To masz trzy minuty na zastanowienie się.
A.L. Dobrze.
B.M. Czas już minął.
A.L. Nie mam zamiaru mówić o swoim osobistym życiu. Oddzielać życie poety Adam Lizakowskiego od życia Adama Lizakowskiego, w chwili obecnej wydaje mi się to nie możliwym. Dużo w tym wszystkim jest sprzeczności, bólu i brutalności dnia codziennego, życia. Czasem życie kłóci się z poezją, czasem poezja kłóci się z życiem. W chwili obecnej nie jestem w stanie omówić tych sprzeczności, ale one są i widać je gołym okiem. Choćby to, że bardzo lubię Amerykę, ale myślę bardzo poważnie o powrocie do Polski, lub w Polsce bardzo mi się podoba, ale w Ameryce moim amerykańskim przyjaciołom mówię o niej jak o kraju zza siedmiu gór i rzek, jakimś mało rzeczywistym. Polska jest dla mnie wyjątkowo dziwna, nieprzejrzysta, nie potrafię zrozumieć jej przywódców, ani narodu. Polska to dla mnie tajemnica i tak do końca nie wiem, czy w Polsce jeszcze jest komunizm czy go już nie ma. Upadek komunizmu to jest sukces nie tylko mój osobisty, ale wszystkich Polaków, a porażka to, że wciąż nie mamy takiej ojczyzny o jakiej przez wiele lat marzyliśmy, i to jest największa moja /nasza / porażka. Takie są moje sprzeczności, zresztą sprzeczności towarzyszą mi przez całe życie. Czasem nawet myślę, ze cała moja twórczość zbudowana jest z sprzeczności i wtedy czuję się bardzo nie swojo, bo nie potrafię poradzić sobie z tym.
B.M. Mówisz o sprzecznościach, bólach, brutalności, o tym, że w twórczości twojej nie ma miejsca na sentyment. Pozwól, ze raz jeszcze powołam się na Czesława Miłosza, który w liście do Marka Skwarnickiego tak napisał o tobie: 1. Niech ta liczna diaspora emigrantów po r. 1980 wyda choć jednego poetę, który by był brutalnym głosem jej bólów. 2. Polskiej poezji dzisiejszej potrzeba odtrutki na literackość, jakiegoś mięsa rzeczywistości, a to znajduję u Lizakowskiego. Czy świadomie podporządkowujesz się słowom Miłosza?
A.L. Zapomniałaś dodać, że jest to tylko fragment listu, który został napisany przez p. Miłosza do M. Skwarnickiego w 1989 r. Dowiedziałem się o jego istnieniu dopiero z książki Marka pt. „Mój Miłosz”, wydanej w 2004 r., w której ten list został opublikowany. Pan Miłosz w nim prosi Marka, aby ten przekazał kilka moich wierszy do „Tygodnika Powszechnego”. Nie może więc być mowy o jakimkolwiek podporządkowywaniu się Miłoszowi, on po prostu chciał mi pomóc przez podawanie moich wierszy do druku, czy to do Paryża czy to do Krakowa.
B.M. Naprawdę?
A.L. Naprawdę. W swojej poezji czuję ogromne wsparcie w rzeczywistości, w zwykłych, normalnych ludziach, im się podporządkowuję, kiedy mam nawet tak prosty i zwyczajny przykład jak ustne opowiadanie kogoś o brutalności swojego brata. Nie jestem w stanie zbudować takiej narracji, w której musiałbym wymyślać cały wiersz od początku do końca. Mój umysł nie jest w stanie wyprodukować fikcji. Zawsze staram się bazować na czymś, co już istnieje. Nigdy np. nie napisałbym abstrakcyjnego wiersza. Potrafię robić tylko przeróbki rzeczywistości, jej się podporządkować, czyli temu co już istnieje A może nawet nie chcę, po co wymyślać rzeczy, po co je pomnażać dodawać tych, które już istnieją.
B.M. W słowie wstępnym do tomiku „Chicago miasto nadziei” prof. Janusz Kryszak pisze: Bohaterem tych wierszy, powtórzmy, jest Chicago – sweet home Chicago. Na jego cześć układa Lizakowski swą pieśń pochwalną. Dalej dodaje, że tkankę tego miasta tworzą głownie emigranci…a ty jesteś nie tylko emigrantem, ale i poetą, piszesz o tym, próbując nadal artystyczny, literacki kształt temu miastu, drugiej Warszawie. Czy tak naprawdę emigracja to wdzięczny temat, taki ważny dla ciebie, że go drążysz od ponad dwudziestu lat.
A.L. Przecież wiesz, że emigracja to nie jest mój jedyny temat, są jeszcze moje ukochane Pieszyce, jest Polska, są podróże, jest proza, dramat, sztuki teatralne, inne tematy tzw. zastępcze, ale emigracja, Chicago te tematy są mi faktycznie najbliższe. Chicago to nie tylko miasto, ale przede wszystkim ludzie i energia. Ta energia to nie tylko energia poezji, ale ludzi, przybyszów ze wszystkich stron Polski i świata. Ją próbują tutaj wyłapać, każdy z nas przywozi tutaj swoją energię, marzenia, sny, pragnienia, a ja o tym chcę pisać. Czy jest coś w tym złego? Chyba nie, dziwi mnie tylko, że na tak wielką społeczność polską, tak mało jest „rodzimej własnej kultury”, nic więcej. To jest dla mnie jakaś sprawa tajemnicza, dlatego poprzez poezję próbują ją rozwiązać. Ta ludzka energia zgromadzona tutaj jest jakby pożywką dla mojej twórczości.
B.M. I tak uciekło ci dwadzieścia pięć lat życia na emigracji i pięćdziesiątka na karku, na pisaniu o emigrantach i emigracji, czy tak będzie nadal, nic się nie zmienisz?
W listach poetyckich do Pieszyc, piszesz, że czujesz się w Ameryce obywatelem drugiej kategorii. Jak możesz w takim razie zachować swoją tożsamość?
A.L. Piszę, że czuję się obywatelem drugiej kategorii, utyskuje na Amerykę, ale jestem tutaj już 25 lat. Parę razy już powiedziałem, że świetnie się tutaj czuję, i nie tylko zachowałem swoją tożsamość, a nigdy w Polsce nie czułem się tak mocno Polakiem jak w Ameryce. Nie planuję niczego zmieniać, a co nie podoba ci się moja poezja?
B.M. Bardzo mi się podoba. Twoje wiersze, to nie tylko poezja, ale są to rozmyślania małe traktaty socjologiczno - filozoficzne o ludziach, szczęściu ludzkim, historii, przypadku, losie człowieka, który znalazł się daleko od swojej rodziny, ojczyzny, miejsca urodzenia, etc. Poruszasz w nich nie tylko problemy związane ze mną, ale z nami wszystkimi, nie tylko Polakami. Poezja twoja to rozmyślania nad kartką papieru o emigrantach, których coraz więcej jest na świecie, na tym polega twój poetycki uniwersalizm.
A.L. Czyli, warto było przylecieć do Ameryki, do Chicago i pisać o tym o czym polska diaspora tyko mówi od 150 lat.
B.M. Czyli, niczego nie żałujesz, nawet tego, że nie jesteś na pierwszych stronach gazet, ani nie masz milionowych nakładów swoich książek.
A.L. Ważne jest aby robić swoje, i mieć dużo zdrowia, bo to ono jest najważniejsze.
B.M. Dlatego życzę ci jak najwięcej zdrowia i pozytywnej energii. Następnych pięćdziesięciu lat czernienia kartek papieru.
Rozmawiała Bogusława Michalska. Absolwentka filologii polskiej UW. Mieszka w Warszawie, obecnie przebywa w Chicago.
Grudzień 2006
|