LEPIEJ JEŹDZIĆ NIŻ OGLĄDAĆ Rozmowa z Adamem Balawejderem - rajdowym zawodnikiem z Pieszyc
Adam Balawejder urodził się 18 maja 1957 r. - był zawodnikiem kolejno Automobilklubu Dolnośląskiego, Sudeckiego, Krakowskiego, aktualnie zrzeszony jest jako członek Automobilklubu Wielka Sowa w Bielawie. Ma żonę Krystynę i dwie córki - Katarzynę oraz Karolinę. W 1981 r. uzyskał licencję rajdową IIR i rozpoczął swoją przygodę z rajdami - początkowo jako kierowca, później przesiadł się na prawy fotel rajdówki.
Skąd wziął się u Pana pomysł na starty w rajdach i w ogóle zainteresowanie tą dyscypliną sportu? Przecież jest wiele innych, bezpieczniejszych zajęć. Kiedy byłem młodym mężczyzną pracowałem przez jakiś czas w warsztacie samochodowym. Często przyjeżdżali tam moi koledzy, którzy ciągle coś majsterkowali, przerabiali i próbowali udoskonalić. Wspólnie rozmawialiśmy na temat rajdów i w końcu sam postanowiłem spróbować swoich sił w zawodach. Usiadłem za kółko, pojechałem i połknąłem rajdowego bakcyla. W 1981 r. zdobyłem moją pierwszą licencję - IIR.
Co było dalej? Licencja otworzyła drogę do kariery? Tak, była niezbędna do dalszej jazdy. Przez 5 lat startowałem jako kierowca w Mistrzostwach Strefy i Mistrzostwach Okręgu. Początkowo ścigałem się za kierownicą wówczas najpopularniejszego pojazdu w naszym kraju - Fiata 126p, później przyszedł czas na FSO 1500. To była dobra szkoła jazdy i cudowne lata, kiedy ściganie nie było horendalnie drogie.
Od 1989 r. zmienił Pan swoją rolę - jeździł Pan nie jako kierowca, a jako pilot. Jak radził Pan sobie ze strachem - czy takie uczucie było obecne podczas startów? Pewnie, że tak. Nie ma załogi, w której kierowca czy pilot nie odczuwałaby strachu. Mnie też nie było to obce. Nie był to jakiś paniczny strach przed prędkością, bo inaczej bym nie jeździł, a swego rodzaju trema. Szczególnie, że startowałem z wieloma przerwami, więc każdy rajd po dłuższym okresie „postoju” był niejako debiutem. Zawsze chcieliśmy osiągnąć jak najlepszy wynik - po to w końcu się ściga, a nie jeździ na wycieczki. Nasz samochód musiał być dobrze przygotowany. Wszystko naraz się nakładało, ale całe napięcie szybko znikało. Wystarczyło machnięcie chorągiewki do startu podczas pierwszego odcinka specjalnego i sytuacja wracała do normy.
Rajdy samochodowe nieodzownie łączą się z ryzykiem wypadków. Zdarzyło się tak, że wracał Pan do domu i mówił: „Kochanie, miałem taaakiego dzwona”? To fakt - w czasie rajdów zawsze są jakieś „przygody” - a to coś się urwie, zgubi, przestawi czy też wgniecie. Zdarzały się przydrożne rowy, krzaki, a i były sytuacje, że temperament naszej rajdówki musieliśmy ostudzić gaśnicą. Najbardziej jednak pamiętam jeden wypadek… Nigdy nie lubiłem Rajdu Polski - zawsze był jakiś pechowy… Jego 54. edycja szczególnie. Jechałem wtedy z Markiem Skrzypkowskim Cinquecentem. Odcinek specjalny Jodłownik - Srebra Góra. Niedaleko mety partia zakrętów „lewy, prawy” przechodzonych na „trzy dno” [na trójce gaz do deski]. Kierowca w pewnym momencie wrzucił czwórkę… Przy dużej prędkości nasz samochodzik zmienił swe przeznaczenie i posłużył nam jako samolot. Lecąc widziałem tylko zielone listki i od czasu do czasu gałązki. Wiedziałem, że do momentu kiedy nie ujrzę ciemności będzie wszystko dobrze. I było. Wylądowaliśmy jakieś 50 metrów od drogi w 30 metrowej przepaści. Kibice pomogli wyciągnąć nam samochód do drogi poniżej, ale i tak z rajdem już się pożegnaliśmy.
Bardzo przykre jest, kiedy na trasie rajdu spotyka się pijanych kibiców sprawiających wiele problemów. Miał Pan kiedykolwiek kłopoty z pijanymi pseudokibicami? Tak, nawet w czasie startu na „własnym podwórku” - podczas Rajdu Elmot. Na Przełęczy Jugowskiej pijany kibic „poczęstował” nas parasolką, która uderzyła w przednią szybę. Ale zdarzały się i bardzo przyjemne chwile - np. po reanimacji naszego Nissana Micry w czasie Rajdu Krakowskiego załoga serwisowa Mazura zebrała gromkie brawa za wykonanie zadania niemal niemożliwego. Nawet nie załapaliśmy spóźnienia.
A wypadek z udziałem kibiców? Na szczęście nigdy nie zdarzyło nam się potrącić publiczności, choć czasem niewiele brakowało. Któregoś razu przy prędkości około 140 km/h zabrakło nam hamulców!!! A zakręt był bardzo ostry i w dodatku stało tam wielu kibiców. W interkomie usłyszałem jak zaparło dech w piersi kierowcy. Zaczęło się nerwowe deptanie na hamulec - raz, drugi, trzeci… Wiraż poszliśmy bardzo widowiskowo, co niezwykle ucieszyło kibiców, ale oni nawet nie wiedzą, co wtedy działo się wewnątrz samochodu. Tym razem się udało… Resztę odcinka pojechaliśmy bardzo zachowawczo.
Zwróćmy się jednak w tę przyjemniejszą stronę rajdów - proszę powiedzieć, który wynik ma dla Pana największe znaczenie? Zawsze zależało mi na jak najlepszym wyniku, stąd czasem musiałem swojego kierowcę poganiać, a czasami temperować jego zamiary, abyśmy w ogóle znaleźli się na mecie. Do osiągnięcia dobrego rezultatu niezbędny był także dobrze przygotowany sprzęt o który nie musieliśmy się martwić na każdym kroku - to była podstawa. Dlatego nasz Fiat Cinquecento na okres zimowy i bezpośrednio przed Rajdem Polski trafiał do Włoch, do firmy Rorallysport, która zajmowała się serwisowaniem i przeglądem naszego pojazdu. Podobnie było w późniejszych latach z Micrą, którą zajmował się Mazur Motorsport. Zawsze cieszyło mnie, kiedy kończyliśmy zawody cali i zdrowi, a wynik nie powodował, że musieliśmy się go wstydzić. Najbardziej cenię sobie jednak tytuł Mistrza Polski w klasie N-01 zdobyty wraz z Janem Hamerą Fiatem 126p w 1991 r. A ścigali się wtedy z nami tacy zawodnicy jak Sikora i Ficoń.
Jaka była Pana ulubiona eliminacja Mistrzostw Polski? Bez wątpienia był to Dolnośląski Rajd Zimowy, o ile nie był „zimowy” tylko z nazwy. Bardzo lubię jeździć po śniegu. Pamiętam czasy, kiedy używanie kolców było zakazane - to dopiero była przyjemność. Samochód nosiło po całej drodze.
A wymarzona eliminacja Mistrzostw Świata w której chciałby Pan pojechać? Także któraś z zaśnieżonych - albo otwierający cały cykl MŚ Rajd Monte Carlo, albo Szwecja. Nigdy nie lubiłem wyścigów zamiast rajdów - długie proste i „ile dała fabryka” - to mnie nie bawiło, choć zdarzały się sytuacje, że nasz Fiacik „leciał” z górki około 180 km/h. Wolę rajdy techniczne, wymagające i po śniegu.
Dlaczego odwiesił Pan kask? Powód jest bardzo prosty - budżet. Rajdy stały się horendalnie drogim sportem - to już nie są czasy, kiedy ścigało się Maluchami, Polonezami czy dużymi Fiatami, które były dużo tańsze w utrzymaniu, naprawie, dużo mniej paliły. Przydatne były też „wtyki” w Polmozbycie, co znacznie ułatwiało dostęp do nowych części. Gdyby pojawiła się szansa na starty w jakimś większym samochodzie to z chęcią bym spróbował. Na pewno nie wsiądę już do małego pojazdu. W czasach Cinquecenta Włosi obsługujący naszą rajdówkę żartowali, że moja waga zabiera niezbędne trzy konie mechaniczne. Ja twierdziłem, że trzeba bardziej odchudzić samochód [śmiech] Nie wykluczam, że sprawię jeszcze niespodziankę i zasiądę na prawym fotelu. Może uda się wystartować w Rajdzie Żubrów.
Próbował Pan dostać się do rajdowego teamu z „górnej półki”? Przecież ma Pan doświadczenie zarówno jako kierowca, jak i pilot, doskonale zna Pan nasze trasy - to byłaby możliwość na kontynuację kariery. Swego czasu pojawił się pomysł na starty z Tomkiem Kucharem, jednak do tego nie doszło. W końcu na prawym fotelu Tomka usiadł Maciej Szczepaniak pochodzący z Wałbrzycha.
Jaki jest Pana obecny stosunek do rajdów? Czy śledzi Pan na bieżąco każdą eliminację MP? Z reguły nie oglądam rajdów, bo… denerwują mnie. Lepiej jeździć niż oglądać je z boku. Poza tym mam także inne obowiązki, które nie pozwalają mi na bieżące oglądanie każdej eliminacji.
Dostrzega Pan rajdowy talent w Polsce? Takim talentem na pewno był Janusz Kulig. Pamiętam jak w czasie Rajdu Krakowskiego, w którym startowałem z Janem Hamerą Ładą, Janusz dogonił nas na trasie i po trzech zakrętach zniknął z pola widzenia. A obecnie? - myślę, że Sołowow wyjeździ mistrzowski tytuł. Może jeszcze nie w sezonie 2005, ale myślę, że to mu się uda.
Dziękuję za rozmowę.
PRZEBIEG KARIERY I OSIĄGNIĘCIA SPORTOWE: 1981 r.- uzyskanie licencji rajdowej IIR, lata 1981 - 1986 - starty jako kierowca w rajdach samochodowych w Mistrzostwach Strefy i Mistrzostwach Okręgu (Fiat 126p, FSO 1500), 1989 r.- uzyskanie licencji rajdowej IR, debiut w Mistrzostwach Polski w roli pilota i wywalczenie z Janem Hamerą Fiatem 126p tytułu Wicemistrza Polski w klasie N-01, 1991 r.- wywalczenie z Janem Hamerą tytułu Mistrza Polski w klasie N-01 (Fiat 126p), lata 1992 - 1995 - starty z Markiem Skrzypkowskim (FSO 1600), Janem Hamerą (BMW, Łada 1600), Bogusławem Bachem (Suzuki Swift), 1996 r.- z kierowcą Markiem Skrzypkowskim zajęcie III-go miejsca w klasyfikacji końcowej w Pucharze Fiata Cinquecento Abarth, 1997 r.- z kierowcą Markiem Skrzypkowskim zajęcie II-go miejsca w klasyfikacji końcowej w Pucharze Fiata Cinquecento Abarth, lata 2000 - 2002 - starty w Mistrzostwach Polski z Markiem Skrzypkowskim (Nissan Micra 1300 gr.A).
Rozmawiał Sławomir Szel |