PIESZYCKIE WIECZORY CARA
Car Aleksander I budził się późno po źle przespanej nocy, wypijał filiżankę herbaty podaną przez kamerdynera, a następnie po skromnym śniadaniu już w obecności hrabiego Tołstoja, pozwalał się bez pośpiechu ubierać. O dziesiątej, na podjazd pieszyckiego zamku, wtaczał się bezszelestnie odkryty, niski powóz. Car schodził z marmurowych schodów pierwszego piętra i zajmował miejsce, opierając się o poduszki siedzenia. Kuczer strzelał z bicza, tak samo, jak czyni się to w Rosji i powóz, niesiony przez cztery arabskie cuganty, ruszał w drogę.
Obok kuczra sadowił się kamerdyner, a naprzeciwko monarchy, twarzą do Aleksandra, siadywał zawsze ktoś ze świty. Czasami byt to książę Paweł Wirtemberski, stały gość petersburskiego dworu, czasami któryś z towarzyszących carowi sekretarzy stanu. Kuczer ściągał wprawną ręką konie i powóz rozpoczynał miarowy kurs dość zaniedbaną drogą z pieszyckiej rezydencji hrabiów zu Stołzberg - Wemigerode do Dzierżoniowa. Przed powozem, w sporej odległości, postępował w tym samym kierunku szwadron przeobrażeńskiego pułku lejbgwardh, którym tradycyjnie dowodził następca tronu. Tym razem dowódcą był młodszy brat Aleksandra I -Wielki Książę Konstanty Pawłowicz - przyszły rezydent warszawskiego Belwederu.
Po obu stronach wolantu i tuż za nim cwałowali kozacy, a całą kawalkadę zamykali skośnoocy jeźdźcy ze stepów Baszkirii.
Lejbgwardziści, rośli i dobierani młodzieńcy z najlepszych szlacheckich rodzin Rosji, kozacy odziani w szerokie hajdawery oraz nieco egzotyczne tutaj żółte i płaskie twarze Baszkirów - wszystko to świadczyło o potędze i wielkości człowieka w powozie, władcy polowy Europy i połowy Azji.
W tych czerwcowych i lipcowych tygodniach 1813 roku, podczas trwającego zawieszenia broni w kampanii z Napoleonem - cesarzem Francuzów - rezydujący w pieszyckim zamku car rosyjski odbywał codziennie swoją popołudniową podróż do Dzierżoniowa.
Po kilkunastu minutach jazdy powóz samodzierżcy docierał do średniowiecznych murów tkackiego miasta. W tyle pozostawały ozłocone słońcem pasma Gór Sowich. Orszak wjeżdżał przez wzmocnioną bastionem Bramę Świdnicką, by minąwszy wysmukłą budowlę kościoła ewangelickiego i okrążywszy rynek, zatrzymać się przed kamienicą Sadebecka.
Dzierżoniów tętnił życiem niezwykłym w swej wielowiekowej historii. Wąskie uliczki roiły się od żołnierskich mundurów - pruskich, austriackich - w ogródkach przed domami rżały uwiązane konie, ordynansi czyścili długie oficerskie buty, płaszcze i pałasze, a ciekawe mieszczki, przez przysłonięte okna, zerkały na obcych, o egzotyczne) urodzie żołnierzy. Kamienica Sadebecka, górująca nad innymi domostwami zamożnością, przystrojona była godłami, herbami, zielenią i kolorowymi lampionami.
Sadebeck - jej gospodarz - bogaty kupiec i przedsiębiorca włókienniczy, ustąpił wraz z rodziną, by udzielić gościny dowodzącemu wojskami rosyjskimi gen. Barclay’owi de Tolly. W barokowej "sali kongresowej", przy okrągłych stołach zasiadali car rosyjski, król pruski i ambasadorowie Anglii i Austrii i targowali się zawzięcie o przyszły kształt Europy po ostatecznej klęsce Napoleona.
Gdy car niedomagał na zdrowiu, posiedzenia odbywały się w rezydencji cara Aleksandra - na zamku pieszyckim.
Obrady rozpoczynały się z reguły o godzinie drugiej po południu, gdy całe dostojne towarzystwo zasiadało przy swoich stołach. Cara często nudziły debaty i uczty. Przystojny, postawny, o nienagannych manierach lubił przed ludźmi Zachodu demonstrować swoje rzekomo liberalne poglądy. Najczęściej milczał i szukał wyraźnie samotności. Co go gnębiło? Może rosnące z latami wyrzuty sumienia z powodu biernego udziału w morderstwie dokonanym na własnym ojcu -Pawle? Może świadomość, że on, człowiek oświecony o liberalnych poglądach, na codzień musi pełnić rolę azjatyckiego satrapy?...
Admirał Szyszkow - sekretarz stanu i człowiek z najbliższej świty imperatora - w swych pamiętnikach zawarł garść informacji z pobytu cara w Pieszycach. Tak więc Aleksander I zwiedził wówczas sierociniec w Piławie Górnej, prowadzony tam przez protestanckich pięty stów i obdarował go hojnie. Car ostro karał nadużycia żołnierzy rosyjskich, szczególnie kozaków, w stosunkach z miejscową ludnością. W tym czasie stacjonowały w Bielawie wojska rosyjskie pod dowództwem Potiomkina.
Wieczory spędzał Aleksander na zamku w Pieszycach. Admirał Szyszkow pisze:
"Wreszcie nastąpiło zawieszenie broni. Udaliśmy się do śląskiej miejscowości Pieszyce. Car zamieszkał w obszernym wielkopańskim pałacu, położonym w obszernym, mocno zaniedbanym parku. Mnie i Bałaszowowi przeznaczono na kwaterę zniszczony domek. Lepszych pomieszczeń poza pałacem tutaj nie było. Gnieździliśmy się w maleńkich pokojach, on na górze, ja na dole. Ponieważ zaś pogoda była fatalna, nudziliśmy się setnie. Bałaszow wyjechał wkrótce na pewien czas z Pieszyc. W tej samotności odwiedzał mnie niekiedy Wielki Książę Paweł Wirtemberski, ojciec W. Księżnej Marii Pawłowny, wówczas jeszcze niezamężnej. Dłuższy czas nie miałem sposobności przedstawić carowi wielu nagromadzonych spraw. Poznałem z nimi Wielkiego Księcia Pawła...
Nie mogłem też wyjść z podziwu dla tego samotniczego i smutnego trybu życia, jakie prowadził car. Mieszkali tylko we dwóch w pałacu, on na jednym skrzydle, a na drugim, w dużej odległości - hrabia Tołstoj.
Za oknami gabinetu, w którym mieszkał car całe dnie przeważnie samotnie, rozciągał się zdziczały park z błotnistym, zanieczyszczonym stawem. Całymi wieczorami, w ciemności choć oko wykol, rozlegał się rechot żab. Za każdym razem, gdy przy blasku świec czekałem nieraz godzinę przed drzwiami gabinetu, aż mnie car zawezwie, w głuchej ciszy panującej wokół, przerywanej tylko odgłosami tych stworzeń, czułem, jak przechodzą mi po grzbiecie ciarki". |